Tym razem bardzo smutne wiadomości... W minioną sobotę 18. czerwca zmarł Władek Nadopta, znany jako Majster Bieda z piosenki Wojtka Belona. Pogrzeb odbędzie się w najbliższy wtorek w miejscowości Moczary k/Ustrzyk Dolnych ok. godz. 11.00. Również w minioną niedzielę 19. czerwca w Lutowiskach odprawiona została msza święta w intencji innego, znanego Bieszczadnika - Jurka 2000. Na prośbę jego przyjaciół zamieszczamy tekst autorstwa znanej autorki pięknych, bieszczadzkich fotografii - Ety Zaręby.
JUREK DWA TYSIĘCY
ODSZEDŁ BIESZCZADNIK
18 maja 2005 roku zmarł w Bieszczadach na zawał serca Jerzy Świtalski – JUREK 2000.
Urodzony w 1939 roku w Sokalu. Wojnę przeżył na Syberii, młodość w Rzeszowie i Sosnowcu, gdzie zostawił żonę i córki. Z początkiem lat 70-tych przyjechał na stałe w Bieszczady. Mieszkał w Rajskiem, Rosochatem, Lutowiskach. Był kierowcą. Kiedy poznałam Jurka w 1976 roku miał pokoik w Zatwarnicy i pracę w nadleśnictwie. Spychacz często jednak stał w krzakach, a Jurek...chodził swoimi drogami. A raczej nosiło go. Po połoninach, chaszczach, potokach. Dniami i nocami. „Jakiś niespokojny duch wlazł we mnie ze nie mogę usiedzieć ani chwili można mnie spotkać w jeden dzień w kilku różnych miejscach. Jakbym wilkiem był i to wszystko co mnie otacza chciał pożreć!”
W nieodłącznym kapeluszu, ( „Mam kłopoty z kapeluszem. Każdemu się podoba i chcą mi go buchnąć. Fajnie już sobie pływał w potoku, trochę zciemniał...”) podśpiewując, wciąż gdzieś biegł. Zawsze przecież można było coś ciekawego zobaczyć, coś znaleźć: wiekową lipę, zrujnowaną cerkiew, wyjątkowy wodospad, gniazdo jarząbka, trop niedzwiedzia, łanię poszarpaną przez wilki: podpatrywać zwierzęta. ”Widziałem dzisiaj ślicznego koziołka, nic się nie bał, staliśmy spokojnie i przyglądaliśmy się sobie i po chwili dopiero widocznie znudzony moją karykaturą odwrócił się i odszedł majestatycznie, pokazując mi d**ę”.
Żył jak chciał. Umiał patrzeć. I widzieć.
Wynajdywał sobie różne zajęcia, był niezwykle pracowity i niewiele było rzeczy, których by nie potrafił zrobić. A trzeba było urządzać kolejne domy, budować komórki i stajnie, robić siano, sadzić drzewa, hodować króliki, kury czubatki, kolejne psy, koty i konie... Nie znosił tylko narzuconej, przymusowej pracy. Zodiakalny Strzelec, trudny we współżyciu za to bardzo towarzyski, zawsze gotów do pomocy, przyjaźnił się ze wszystkimi. Przez jego otwarty (dosłownie) dom przewijali się różnej maści bieszczadnicy, drwale, wozacy, leśnicy, ale też koniarze, turyści, żeglarze, filmowcy, artyści.
Z czasem dom stał się składowiskiem mniej lub bardziej dziwnych przedmiotów od zębów mamuta, przez wszelakie końskie akcesoria i zwierzęce czaszki po stare żelastwo. Wszystko mogło się przydać. Jurek pochłaniał książki i poezję, pisał piękne listy, robił zdjęcia. Miał wyobraznię, fantazję i niezwykłą wrażliwość na przyrodę.
„Nie poszedłem na drugą stronę połonin było za pięknie by zejść na dół. Byłem pod Smerekiem mgła jak cholera, gdy wyszedłem wyżej śliczne słońce, w dole dywan mgły kłębiącej się , nie zabrałem aparatu trudno i w sekundzie zmiana nagły poświst wiatru ciemno i zaczął padać śnieg, zabluzniłem z cicha miałem już schodzić do Wetliny, uciszyło się słońce znów się pokazało, zaryzykowałem
i poszedłem wzdłuż Wetlińskiej, na siodle pod Wetlińską rozpaliłem ognisko. Jak było fajnie w słońcu i przy ogniu. Tylko jeszcze brakowało kruków. Ale te jodły i świerki pod czapami śniegu iskrzące tysiącami świateł, zapierało dech w piersi , a światło to nie dawało spojrzeć na siebie dłużej tyle tylko jak mgnienie oka, ból przejmował do szpiku kości.”
Komentarze: (9)